27 grudnia 2015

Rozdział 13

 - Ciocie! – usłyszałyśmy wesoły krzyk małego dziecka. Odwróciłam się w kierunku uroczej siedmiolatki, która bardzo nas tu polubiła. Przybiegła od razu, wtulając się w nas mocno.
 - Cześć Marcela – uśmiechnęłam się do dziewczynki.
 - Stęskniłaś się za nami? – spytała Martyna, głaszcząc ją po głowie.
 - Yhym – pokiwała główką. – Nawet bardzo! Muszę wam tyle poopowiadać! Bo już się szkoła zaczęła i wiecie jak fajnie jest w pierwszej klasie? Mam swoje książki i zeszyty. I już się nie bawimy tylko piszemy literki. Umiem już A, O, E! A ciocia Kasia nauczyła mnie pisać Marcelka!
Mała gadała jak nakręcona. Od małego taka była. Zawsze otwarta do ludzi i kochała streszczać wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Jak się dłużej z nią przebywało, to bywało to męczące.
 - Ej, ej – przerwałam jej. – Wolniej, bo się zapowietrzysz. My się przywitamy z ciocią, pogadamy chwilę, a potem przyjdziemy do ciebie. Dobrze?
 - Obiecujesz, że przyjdziecie?
 - Obiecujemy – odpowiedziała za mnie przyjaciółka.
 - To ja wam pójdę namalować rysunki! – pisnęła ucieszona i już jej przy nas nie było.
 - Nie biegaj po schodach! – rzuciłam za mną, a w odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech.
 - Ona jest genialna – blondynka pokręciła głową ze śmiechem.
Skierowałyśmy się w kierunku, gdzie znajdowała się świetlica. Liczyłyśmy, że to właśnie tam znajdziemy ciocię Kasię i się nie pomyliłyśmy. Siedziała na kanapie i opowiadała coś kilkorgu dzieciakom.
 - Dzień dobry – wyszczerzyłyśmy się od progu. Kobieta od razu do nas podeszła i witając się, mocno nas przytuliła.
 - Długo was tu nie było. Udusić to mało – zaśmiała się, kręcąc głową.
 - Ale mamy usprawiedliwienie – odparłam od razu. – Nowe mieszkanie, ja mam nową pracę, a nawet dwie i Martyna też najprawdopodobniej zmieni branżę.
 - Martyna? – zdziwiła się. – Czekajcie, ja zrobię kawę, a wy mi zaraz wszystko opowiecie.
Zwróciła się jeszcze do dzieciaków żeby poszły się spakować do szkoły i zając sobą przez jakiś czas, bo ona musi się zająć gośćmi, czyli nami.  Usiadłyśmy sobie na kanapie. Po chwili na stoliku przed nami stanęły trzy filiżanki z kawą, a ciocia Kasia usiadła na fotelu obok nas. Przez dobrą godzinę rozmawiałyśmy o tym, co się u nas pozmieniało, bo przez telefon nigdy tak szczegółowo wszystkiego nie opisywałyśmy.
 - Cieszę się, że u was wszystko idzie ku dobremu – uśmiechnęła się szczerze. – A tak trochę z innej półki… znalazłyście sobie tych swoich ideałów?
 - Niestety nie – skrzywiła się Tyśka. – Nasza lista cech idealnych chyba musi się zmniejszyć, bo nikt do opisu nie pasuje.
 - Realia okazują się inne, niż nam się to wydawało w dzieciństwie – przyznałam, przypominając sobie, jak mając 9 lat stworzyłyśmy z Martyną listę cech mężczyzny naszych marzeń. Była ona bardzo długa i wyszło na to, że nie ma osobnika, który spełniałby wszystkie warunki.
 - Wyrosłyście na takie piękne, zaradne i mądre kobiety, więc to na pewno kwestia czasu kiedy odwiedzicie mnie z tymi wybrankami – pocieszała nas kobieta.
 - No nie wiem, czy w moim przypadku to będzie krótki czas – podrapałam się po głowie, krzywiąc przy tym.
 - Ty przynajmniej się z kimś spotykasz. W dodatku Wrona na ciebie leci, a mną to jakoś nikt się nie interesuje – marudziła blondynka.
 - Zaraz, zaraz – przerwała ciocia. – Z kim się spotykasz i jaki Wrona i czemu pierwszy raz o nich w ogóle słyszę?
 - Wrona to siatkarz, ciociu – wyszczerzyła się moja przyjaciółka. – W dodatku mieszka naprzeciwko, ale Melka już mu kilka razy dała kosza, to pewnie sobie chłopak odpuści.
 - Wcale nie jest tak jak mówisz – zgromiłam ją wzrokiem. – Wcale nie dałam mu kosza, tylko początkowo mnie strasznie irytował, więc się z nim nie umówiłam jak chciał. Ot, cała historia.
 - Ale jest jeszcze Rafał – poruszyła brwiami.
 - No jest – spuściłam wzrok, czując, że moje policzki się rumienią.
 - Mela wpadła mu w oko i on jej też – wyjaśniła Krok naszej cioci.
 - To jednak nie jest tak źle, nie wymyślaj – zaśmiała się kobieta. – A u ciebie Martynko na pewno nikogo nie ma?
 - Dzisiaj Włodarczyk, też taki jeden siatkarz, ją podrywał – odpowiedziałam szybko. Jak ona wkopywała mnie, to ja ją!
 - Nie podrywał – warknęła. – Był tylko miły.
 - Aż za nadto miły – zaśmiałam się. – Chcesz jego numer?
 - Spadaj – wywróciła oczami. Zachowujemy się jak dzieci, daję słowo.
W tym momencie do świetlicy wbiegła najbardziej rozgadana siedmiolatka na świecie.
 - Skończyłam rysunki! – pisnęła z uśmiechem i podchodząc do nas. Każdej podała inną kartkę, która w każdym centymetrze była pokolorowana kredkami. Wywnioskowałam, że były to nasze portrety. Jak na dziecko to malowała dość ładnie.
 - Pięknie wyszło – Tyśka poczochrała ją po głowie lekko, a dziewczynka się wyszczerzyła.
 - Starałam się – przyznała.
 - Widać. Bardzo mi się podoba – uśmiechnęłam się. – Zawiesimy je sobie na lodówce u nas w mieszkaniu.
 - A mogłabym sama je tam zawiesić? – spytała trochę nieśmiało. – Bo ja bym chciała odwiedzić moje ulubione ciocie!
Spojrzałyśmy z Martyną niepewnie na siebie, a potem na ciocię Kasię. Kobieta postanowiła uratować sytuację.
 - Marcelka, porozmawiamy o tym później, bo teraz musisz iść się spakować do szkoły. Jutro masz angielski, więc poucz się trochę słówek jakby pani was pytała – powiedziała.
 - Muszę? – jęknęła.
 - Musisz.
 - Potem do ciebie przyjdziemy – obiecałam, więc dziewczynka się rozpromieniła. Z uśmiechem wyszła z pomieszczenia.
 - Może mogłaby do nas wpaść na weekend? Trochę by się rozerwała. Zabrałybyśmy ją do jakiegoś Bajkolandu albo do zoo do Łodzi – zaproponowała moja przyjaciółka.
 - Nie wiem czy to dobry pomysł – westchnęła starsza kobieta, kręcąc głową. – Wiem, ze macie dobre zamiary i faktycznie byłaby to dla niej fajna rozrywka, ale doskonale same wiecie jakie dzieci w jej wieku robią sobie nadzieje. A jak zacznie zadawać pytania, czy któraś z was ją zaadoptuje? Albo będzie chciała u was zostać?
 - Faktycznie – skrzywiłam się. – Sama też tak miałam…
 - Na kilka godzin  czemu nie i najlepiej jeszcze z kimś. Wtedy będzie wiedziała, że to taka wycieczka wyłącznie – dodała po chwili. – Marcela bardzo was polubiła, ale to same dobrze widzicie. Często o was pyta. Lubię jej nawet opowiadać jak wy tu spędziłyście dzieciństwo.
 - Szkoda mi jej – powiedziała smutno Martyna. – Jest naprawdę taka uroczą dziewczynką. Dziwne, że jeszcze żadna rodzina nie chciała się nią zaopiekować.
 - Też mnie to dziwi, ale co zrobić – rozłożyła bezradnie ręce.
 - Jak sobie przypomnę, co takie dzieciaki czują – pokręciłam głową. – Lubię tu przyjeżdżać, ale potem od razu dopadają mnie wspomnienia.
 - Starałam się być dla was jak najlepsza – uśmiechnęła się ciepło ciocia.
 - Zawsze byłaś dla nas ciociu, jak prawdziwa mama – przyznałam.
 - Takiej, której nigdy nie miałyśmy – rzuciła smutno blondynka.
Nie chciałyśmy się dłużej smucić, więc zmieniłyśmy temat. Po kilkudziesięciu minutach uznałyśmy z Martyną, że czas się zbierać. Najpierw jednak musiałyśmy wstąpić do Marcelki zgodnie z naszą obietnicą. Podeszłyśmy pod znane drzwi i zapukałyśmy. W środku zastałyśmy dziewczynkę siedząca przy biurku z rozłożoną przed sobą książką. Uśmiechnęła się na nasz widok.
 - Przyszłyście! – ucieszyła się i od razu wstała z krzesła.
 - My dotrzymujemy słowa, malutka – zaśmiałam się. – A gdzie twoje koleżanki z pokoju?
 - Poszły się bawić – wzruszyła ramionkami.
 - To czemu się z nimi nie bawisz? – zapytała Martyna.
 - Bo najpierw robiłam rysunek dla was i powiedziałam Zosi i Kasi, że jestem zajęta i nie mogę się pobawić. A teraz czekałam i tak myślałam, czy przyjdziecie, czy sobie o mnie zapomniałyście. Ale jesteście!
Nie kryła swojego zadowolenia z tego faktu. Zaczęła nam opowiadać o swojej nowej klasie, koleżankach, kolegach i nauczycielach. Pokazywała swoje książki i zeszyty i teczkę z rysunkami. Opowiedziała wszystko ze szczegółami. W dodatku mówiła tak szybko, że aż dziwne, że się nie zapowietrzyła! Posiedziałyśmy u niej dobre pół godziny.
 - Marcela, bo na nas już pora – przyznałam, patrząc na zegarek. – Zaraz macie obiad, a pewnie głodna jesteś.
 - Wolę z wami siedzieć, niż iść na obiad – oznajmiła.
 - Ale my już musimy jechać, kochanie – skrzywiła się Tyśka.
 - Już? – posmutniała. – Ale dlaczego?
 - Bo obie pracujemy i widzisz, mamy dużo obowiązków.
 - Ale odwiedzicie mnie niedługo? – spytała z nadzieją.
 - No jasne – uśmiechnęłam się, głaskając małą po główce. Tez to zrobiła i mocno wtuliła w mój bok. Objęłam ją i ucałowałam w czubek głowy. Była taka kochana. Szkoda mi jej było, bo dzieciństwo spędzała w Domu Dziecka, a żadnemu maleństwu nie życzę żeby się tutaj znalazło. Owszem, atmosfera była fajna, a opiekunki przemiłe. Pani Kasia to w ogóle była jak prawdziwa matka, ale jednak dziecko powinno mieć rodzinę – mamę i tatę. To okropne, że niektórzy rodzice bez skrupułów oddają tu pociechy, chcąc pozbyć się ‘’problemu’’. Byłam bardzo wyczulona na tym punkcie, bo sama byłam takim ‘’problemem’’ i dobrze wiedziałam, co te wszystkie dzieciaki czują.
 - O, nie pojechałyście jeszcze? – zdziwiła się ciocia Kasia, wchodząc do małego pokoiku.
 - Siedziały ze mną – wyszczerzyła się dziewczynka.
 - To pożegnaj się ładnie z ciociami, bo czas na obiad, a potem wizyta u lekarza. Nie zapomniałaś chyba?
 - Niee, no co ty – powiedziała cicho i pożegnała się z każdą z nas. Wesoło wybiegła z pokoju, a my wstałyśmy z małego łóżka.
 - Czemu idzie do lekarza? – spytała blondynka.
 - Wiecie, że ma tą astmę, a ostatnio zauważyłam, że brzydko kaszle, a czasem słychać takie jakby piszczenie jak oddycha. Wolę to sprawdzić żeby potem nie wylądowała w szpitalu z jakimś zapaleniem płuc – wyjaśniła.
 - No tak, trzeba to sprawdzić – przyznałam rację. – To w takim razie my się już zbieramy.
 - Obiecujemy pojawić się niedługo – dodała blondynka.
 - Trzymam za słowo, ale wiem jak to u was z tym odwiedzaniem bywa – zaśmiała się, kręcąc głową.
Pożegnałyśmy się z tą wspaniałą kobietą i ruszyłyśmy w kierunku wyjścia. W pewnym momencie wpadłam na pewien ciekawy pomysł. Moim celem numer jeden następnego dnia był gabinet Piechockiego.  Miałam nadzieję, że się zgodzi na mój pomysł. Wpadł mi do głowy spontanicznie, ale był bardzo dobry. Obmyśliłam szczegóły, gdy wróciłyśmy już do mieszkania. Czas wypełniło mi też pisanie artykułu, zapowiadającego najbliższy mecz Skry Bełchatów. O dziwo szybko mi poszło i byłam zadowolona z efektu.
 - Mela! Ktoś do ciebie! – wydarła się Martyna, która wcześniej otworzyła drzwi, bo ktoś dzwonił. Wyszłam z pokoju na korytarz. Byłam ciekawa, kto zaszczyca mnie swą obecnością, gdy jest ciemno już na dworze. Uśmiechnęłam się szeroko widząc Rafała. Blondynka od razu się zmyła, chcąc nas zostawić samych.
 - Cześć – przytuliłam fotografa na powitanie. Cmoknął mnie w policzek.
 - Porywam cię na spacer – uśmiechnął się. Spojrzałam na niego zaskoczona.
 - Spacer? Teraz?
 - Chciałem być romantyczny – podrapał się po karku, mieszając lekko.

 - W takim razie daj mi 5 minut, przebiorę się – uśmiechnęłam się i zniknęłam znów w swoim pokoju. 

_______________________

Wiem, że zawaliłam, 1,5 miesiąca nic tu się nie pokazywało i ja trochę jakby się zapadłam pod ziemię, ale brak weny mnie przeraża... 2015 rok nie był owocny jeśli o to chodzi :/ Liczę, że przyszły będzie lepszy i że znajdę czas na pisanie. Życzeń na święta już niestety wam nie złożę, ale te noworoczne jak najbardziej ;) A więc życzę Wam wszystkiego co najlepsze i spełnienia marzeń w 2016 roku! Tym co zdają jakieś egzaminy, maturę czy sesje aby wszystko śpiewająco pozdawali, a reszcie dobrych ocen, bądź wyników na studiach :D Przy okazji sobie życzę weny, bo mi się przyda, nie pogardzę :D
Pozdrawiam ;*

8 komentarzy:

  1. Nareeeeeeszcie! Życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, ten brak weny... Rozumiem, bo sama często się z nim zmagam.
    Przykład Martyny i Meli pokazuje, że nawet wychowując się bez rodziców, a co za tym idzie, mając dość utrudniony start w dorosłość, można, mówić potocznie, "zostać kimś", ale oczywiście wiele też zależy od własnej odwagi i samozaparcia. Można osiągnąć sukces? Można!
    A Marcelka jest przeurocza! :)
    Pozdrawiam u również życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, zwłaszcza weny i powodzenia na studiach, bo jak by nie było, sesja is coming :D

    OdpowiedzUsuń
  3. no w końcu :D
    tylko... nie było Wrony... :/ DAJ GO TU SZYBKO!
    weny i nie zostawiaj nas na tyle! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam Cię bardzo serdecznie, chyba po raz pierwszy! :*
    Strasznie spodobało mi się po pierwsze skomponowanie treści bloga z utworem ^^ Idzie się zakochać i przenieść gdzieś w inny świat, czytając to z zapartym tchem. Może jedynym minusikiem jest drobny brak bardziej rozbudowanych opisów, jak w tym rozdziale, ale hej! lubię to! :D
    Życzę ci na ten nowy rok masę weny i dużo dużo uśmiechu! :*
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  5. O tak, wena to to czego potrzeba mi zdecydowanie w 2016 roku i tobie życzę jej jeszcze więcej na tego bloga i żebyś ruszyła z kontynuacją Kubiaków ;) (Nie, nie zapomnę o tym :P haha)
    Rozdział bardzo przyjemnie mi się czytało, ale zabrakło mi tutaj wkurzającego Wrony :D
    Do następnego :)
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja się cieszę, że wróciłaś. Wiem jak to jest nie mieć weny, dlatego nie będę się oburzać, sama przecież się z tym zmagam.
    Co do rozdziału. Widać, że dziewczyny lubią się nawzajem wkopywać, ale to takie przyjacielskie jest :D Widać, że ta mała strasznie je lubi, mi początkowo pomysł zabrania jej na weekend wydawał się fajny, ale ciocia rzeczywiście ma rację - dziewczynka mogłaby to źle zinterpretować. Mam też wrażenie, że ten dziwny kaszel to zapowiedź poważnych zdrowotnych problemów, choć chciałbym się mylić...

    OdpowiedzUsuń
  7. O tej wenie,a raczej jej braku to wiem dobrze xD i chciałabym, żeby moja wena była taka jak w 2013 roku Tobie również życzę wszystkiego najlepszego!
    Przechodząc do rozdziału! Mała jest taka rozczulająca!
    Muszę Ci się przyznać, że dziś gdy miałam wolne to nadrobiłam całe opowiadanie :P Rozdział taki przyjemny, fajnie się go czytało.
    Mam nadzieję, że następne już niedługo :P
    Czekam i zapraszam do Siebie :D
    wszyscy-straceni.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń